niedziela, 25 października 2015

2. Bukiet białych róż

Once bitten and twice shy
I keep my distance but you still catch my eye
Tell me baby, do you recognise me?
Well it's been a year, it doesn't surprise me

Inga tego dnia chciała solidnie się wyspać, wiedząc, że gdy zacznie się świąteczny szał związany z pieczeniem ciast i przygotowywaniem potraw, nie będzie jej to dane i prawdopodobne spędzi w kuchni cały dzień, całą noc i cały następny poranek. Dlatego gdy równo o dziesiątej przed południem w domu zabrzmiał dzwonek do drzwi, obiecała sobie, że zabije osobę, która zmusiła ją do wstania z łóżka, nieważne, czy to będzie listonosz, kurier, czy jej własny ojciec.
Narzuciła na siebie prędko jakąś bluzę – nie musiała się wstydzić swojego zwyczajowego stroju do spania, który składał się z legginsów i stanowczo za dużej, czarnej koszulki z napisem „Nie mam czasu, jadę czołgiem” – i pognała na dół, ziewając szeroko.
Z rozmachem otworzyła drzwi, nawet nie zawracając sobie głowy tym, by spojrzeć przez wizjer, kto nawiedził jej skromne progi. Gdyby spojrzała, zapewne by czym prędzej sprawdziła, czy dobrze zakluczyła, klucz wyrzuciła, po czym uciekła, gdzie pieprz rośnie. Nie zrobiła tego jednak, więc nie miała jak się wycofać po zobaczeniu na wycieraczce osoby, za którą tęskniła przez ostatni rok i z którą rozpaczliwie nie chciała się spotkać.
Gniewo.
Kilka metrów od niej.
Z wielgachnym bukietem białych róż – jej ukochanych kwiatów. Odruchowo się zdziwiła, że pamiętał, ale zaraz potem zmarkotniała, gdy tylko sobie przypomniała, że znała go równie dobrze jak on ją, jakkolwiek patetycznie to nie brzmiało. A że jej gusta się zbytnio przez ostatni czas nie zmieniły...
– Cześć. – Przywitał ją nieśmiałym uśmiechem. Nie wyglądał w tej chwili na zbyt pewnego siebie, jak to zwykle miało miejsce – chyba mina dziewczyny sprawiła, że stracił rezon.
– Cześć – odpowiedziała tylko, przymykając za sobą drzwi i zakładając ręce na piersiach. Było, cóż za niespodzianka, zimno. W dodatku padał śnieg.
– Przepraszam za najście. Nie powinienem był…
– Co tu robisz? – weszła mu w słowo, niezbyt zachwycona tym, że jego urok wciąż na nią działał.
– Wrzuciłaś swoje nazwisko do szklanej kuli, prawda? Cóż, wylosowałem je. Dlatego stoję jak kretyn przed twoim domem z głupim bukietem białych róż w ręku i się zamieniam w bałwana. – Krytycznie spojrzał na kwiaty. – Głupio to brzmi.
Chwilę potrwało, zanim Inga odzyskała zdolność mowy. Nigdy w życiu nie spodziewałaby się, że ktokolwiek wyciągnie jej karteczkę, a już tym bardziej nie tego, że będzie to Gniewo. Gniewo.
– I właśnie to sprawiło, że po prawie roku jak gdyby nic zjawiasz się tutaj, jak gdyby nic wręczając mi kwiaty? – spytała krytycznie, jednocześnie gorączkowo zastanawiając się, co powinna w tej sytuacji zrobić. Uderzyć go? (Zasłużył.) Zaprosić na herbatę? (Na to zdecydowanie nie zasłużył.) Po namyśle stwierdziła, że chociaż ona zachowa się z klasą.
– W zasadzie to… – Nerwowo przeczesał dłonią włosy. Były dłuższe, niż pamiętała, ale grzywka tak samo zawadiacko opadała mu na czoło, jak kiedyś. Rok temu. – Jestem ci winny wyjaśnienia.
– Rok później? Whoa, jestem pod wrażeniem. Naprawdę. – Zmrużyła oczy, patrząc na niego. Już dawno, wydawać by się mogło, uśpiona złość obudziła się i sprawiła, że w żyłach Ingi zawrzało. Zacisnęła dłonie w pięści. – Nie pomyślałeś, kurwa, że był na to czas wcześniej?! A nie przy okazji, gdy ci się trafiłam na tej pieprzonej loterii?!
Bardzo nie chciała się na niego drzeć, jednak potrzeba wykrzyczenia się była silniejsza od niej. Wystarczało wspomnienie tego, ile nocy przez niego przepłakała, ile razy bezsilnie biła pięścią w poduszkę, wiedząc, że to właśnie jemu solidnie powinna przywalić, i jednocześnie jak bardzo za nim tęskniła, za jego bliskością, głosem, głupimi smsami…
– Inga… – Uczynił ruch, jakby chciał do niej podejść, objąć ją, jednak powstrzymały go wyciągnięte ręce dziewczyny.
– Nie. Nie zbliżaj się do mnie.
– Nie dałaś mi się wytłumaczyć… – stwierdził z żalem. Wyglądał na zmartwionego, jednak teraz już nie dała się na to złapać.
Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Czuła jednak, że ten wieczór skończy się równie dennie, jak każdy wieczór po pamiętnym dniu rok temu. To za bardzo bolało, blizny nie zdążyły się jeszcze do końca zagoić. Jego nagła wizyta sprawiła zaś, że stare rany otworzyły się ponownie.
– Powiedz mi. Powiedz mi, co takiego się wydarzyło, że nie odzywałeś się do mnie przez pieprzony rok?! – krzyknęła wreszcie, wyglądając na złą i zrozpaczoną jednocześnie.
– Miałem układ z Julią Sobańską.
– Że co?!
– Nie powinienem ci tego mówić. Nie powinnaś o tym wiedzieć. – Przejechał dłonią po twarzy. – Wyjaśnię ci to, okej? Ale jeszcze nie teraz. Nie mogę.
– To po co tu przyszedłeś? – spytała łamiącym się głosem.
– Dać ci te róże. I chyba przeprosić… Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak wyszło – stwierdził, patrząc jej prosto w oczy. W tej chwili jednak potrafiła tylko się na niego wściekać.
– Nie potrzebuję tych durnych kwiatów ani twoich przeprosin! Najlepiej wynoś się już zaraz, teraz z mojego życia, tak jak to zrobiłeś cholerny rok temu, zostawiając mnie bez słowa!
– Inga!
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i solidnie je zakluczyła. Nie poszła jednak na górę, tylko osunęła się na podłogę, pozwalając łzom nieprzerwanie płynąć.
Kiedy ponownie otworzyła drzwi pół godziny później, zobaczyła leżący na ubłoconej wycieraczce bukiet białych róż.

Potrzebowała dwóch godzin, żeby wziąć prysznic, przebrać się w dres i zebrać się do kupy. Włączyła listę świątecznych przebojów i zabrała się za sprzątanie, żeby zdążyć to skończyć przed powrotem matki, która, jak co roku, pojechała po swoją siostrę, Katarzynę, oraz jej pięcioletnią pociechę, Marysię. Mąż ciotki pracował w Nowym Jorku i nigdy nie wracał do domu na święta, dlatego zawsze razem z córką przyjeżdżała do domu Jeżynowskich. Inga bardzo lubiła kobietę, dlatego nie miała nic przeciwko temu.
Tak się wkręciła w śpiewanie kolejnej piosenki, że zaczęła używać miotły w charakterze mikrofonu. Dopóki w domu nikogo nie było, mogła sobie na to pozwolić, więc, przecierając kolejne blaty, bez skrępowania śpiewała razem z Cascadą, bo zespołu Wham serdecznie nie znosiła.

Last Christmas I gave you my heart
But very next day you gave it away
This year to save me from tears
I’ll give it to someone special.

Jakże prawdziwe.
Szczotka wylądowała w kącie, kiedy rozdzwonił się telefon Ingi. Dziewczyna wcisnęła zieloną słuchawkę, z rozpędu śpiewnie pytając:
– Halo?
– Słyszę, że jesteś w dobrym nastroju!
Głos Gabrysi sprawił, że momentalnie się uśmiechnęła.
– O tak, biegam po kuchni, śpiewam na cały głos świąteczne hity i wymachuję ściereczką. Nic specjalnego. Ale chyba raczej nie po to dzwonisz.
– Masz rację – roześmiała się dziewczyna. – Chciałam tylko zapytać, czy widziałaś się może już z Tajemniczym Ktosiem, który cię wylosował?
Inga momentalnie straciła humor.
– Taaaaa… – stwierdziła bez entuzjazmu, przyciskając telefon do ucha ramieniem, by móc podnieść słoiki i przetrzeć blat. – Zgadnij, kto to był.
– Znam go? – Gabriela zdawała się nie zauważać niezadowolenia w głosie przyjaciółki, była raczej podekscytowana.
– Tak.
– Uuuuuu. Ktoś z twojego lub mojego wydziału? – zbombardowała Ingę pytaniami, chcąc zawęzić obszar poszukiwań.
– Nie.
– Ale z UAMu?
– Nie.
– Z polibudy?
– Tak.
– Nie wiedziałam, że nasze uczelnie się wymieniają nazwiskami z tych kul.
Inga niemalże widziała, jak przyjaciółka marszczy brwi i układa usta w idealne „O”. Zawsze tak robiła, kiedy była zdziwiona.
– Najwyraźniej się wymieniają. – Wzruszyła ramionami, po czym zapytała zniecierpliwiona: – Zgadniesz wreszcie?
– Czyżbyś naprawdę trafiła na super przystojnego informatyka? – pisnęła Gabrysia.
– Gaba, do diabła! To był Gniewo, rozumiesz? GNIEWO!
– Przeprosił cię?
– Przeprosił.
– No to o Boże, ale dramę robisz. Są święta, może powinnaś wreszcie zapomnieć i wybaczyć?
– Wiesz, że się nie odzywał, bo miał układ z Sobańską? – Inga zmrużyła wściekle oczy i z hukiem odłożyła na blat trzymany dotychczas w dłoni słoik z przecierem pomidorowym.
– Julią Sobańską?!
Zdaje się, że dopiero ta wiadomość poruszyła Gabrysię.
– Mhm.
– W sumie… Może to jest jakieś wyjaśnienie – wymruczała zamyślona dziewczyna.
– Chyba żartujesz?!
– Inga, słonko, musisz z nim pogadać i się dowiedzieć, o co chodziło w tym układzie. – Głos rudej nie znosił sprzeciwu.
– Powiedział, że nie powinien mi tego mówić – wymamrotała Jeżynowska ledwo wyraźnie.
– Nie brzmi ci to podejrzanie?
Inga jęknęła.
– Naoglądałaś się za dużo filmów kryminalnych.
– Ja bym na twoim miejscu to z niego wyciągnęła. Być może to postawi sprawę w nowym świetle.
– Wierz mi, jak na razie nie chcę mieć z nim do czynienia – ucięła stanowczo Inga. – Powiedz lepiej, czy do ciebie ktoś zawitał?
– O tak. Nie znam go, ty chyba też nie, ale jest naprawdę sympatyczny. Zaprosiłam go na kawę, gadaliśmy chwilę… Dostałam od niego taką małą figurkę, słonika. Pokażę ci, jak się zobaczymy. Jest naprawdę śliczny!
No tak, czego innego mogła się spodziewać? Gabrysia miała więcej szczęścia niż ona sama, zawsze tak było, więc też i nic dziwnego, że trafiła na kogoś porządnego. Nie, żeby Inga życzyła przyjaciółce źle, nie, po prostu żałowała, że jej samej nigdy się nic nie udaje.
Westchnęła.
– Czekam.
– Muszę kończyć, kolejna porcja pierników czeka na udekorowanie… Dasz sobie tam radę sama? – Tym razem w głosie Gaby nie brzmiała kpina, lecz zwykła troska.
– No raczej, nie mam pięciu lat przecież. Baw się tam dobrze!
– Ty też. Do zobaczenia.

Ciotka Katarzyna nic się nie zmieniła przez cały rok. Wyglądała równie pulchnie i równie sympatycznie, jak podczas ostatnich Świąt. Jedynie jej włosy zmieniły kolor – z jasnego, niemalże białego, na czarny – ale ta zmiana wyszła kobiecie na dobre. Natomiast dołeczki w policzkach, szeroki uśmiech i mocny zapach kawy, który wokół siebie roztaczała, pozostały takie same. Miała na sobie granatową sukienkę do kolan i czarne, skórzane kozaki. W uszach tkwiły srebrne kółeczka, a na szyi widniał kolorowy wisiorek. Wyglądała jak zwariowana kobieta biznesu.
Za to Marysia miała aparycję aniołka, typowego słodkiego dziecka. Potwierdzały to blond włosy splecione w dwa warkocze, niebieska sukienka wyszywana w gwiazdki oraz nieśmiały uśmiech.
– Cześć!
Inga przywitała ciotkę uściskiem i szerokim uśmiechem, zaś Marysi najpierw podała rękę, a potem porwała ją w ramiona i zakręciła. Dziewczynka radośnie zapiszczała; uwielbiała bawić się z kuzynką.
– Inga, kochanie, jak ty wyrosłaś! – Katarzyna westchnęła z podziwem, oceniając sylwetkę dziewczyny.
– Ciociu, nie jestem dzieckiem, już raczej nie rosnę. – Inga wywróciła oczami, biorąc torbę należącą do nowo przybyłych i zabierając ją do pokoju gościnnego.
– Ale zeszczupleć to zeszczuplałaś! – Usłyszała jeszcze z korytarza.
Za nią nieśmiało podreptała Marysia, niosąc w ramionach swoją ulubioną lalkę, plastikową Barbie ubraną w podniszczoną różową sukienkę. Zabawka chyba już swoje przeżyła, bo Inga pamiętała, że dziewczynka zabrała ją ze sobą również rok temu.
– Cześć, Marysiu. – Przykucnęła przed kuzynką, żeby zrównać się z nią wzrostem. – Chciałabyś, żebym ci uszyła lalkę? Taką szmaciankę? Będziesz mogła wybrać materiały i powiedzieć, jak ma wyglądać.
– Taką fajną? – rozpromieniła się Marysia. – Chcę! Zrobisz mi?
– Oczywiście. Wieczorem, dobrze? Najpierw trzeba pomóc mamie i cioci w pieczeniu i gotowaniu. Może tak być? – zaproponowała.
– Dobrze! – ochoczo przytaknęła dziewczynka, dając się wyprowadzić z pokoju. – Mogę obejrzeć „Króla Lwa”?
– A nie chcesz nam pomóc przy piernikach? – Inga obejrzała się na Marysię.
Dziewczynka przez chwilę się wahała, rozważając obie opcje, w końcu stwierdziła radośnie:
– Najpierw pomogę przy piernikach, a potem obejrzę „Króla Lwa”!
Gdyby w moim życiu wszystko było takie proste, westchnęła Inga.

– Inga, kochanie, podasz mi cynamon?
W kuchni trwała krzątanina na całego. Cztery przedstawicielki płci pięknej zwijały się jak w ukropie, dekorując pierniki, robiąc ciasto cynamonowe i gotując bigos. I, oczywiście, rozmawiając.
– Tak, oczywiście. – Znalazła cynamon w szufladzie i podała rodzicielce, po czym wróciła do Marysi, z wyciągniętym językiem wysypującej kolorową posypkę na pierniki.
– Dziękuję. A właśnie, bo zapomniałam. Będziemy mieli więcej osób na Wigilii! – Agata odłożyła na chwilę mikser, by odwrócić się w stronę pozostałych kobiet obecnych w kuchni.
– Maja znalazła wreszcie męża? – zażartowała Inga, podkradając pierniczka. Były dobre, smakowały przyprawami korzennymi i cynamonem.
– Żałuję, ale nie. Ona zresztą i tak przyjedzie jutro rano, po czym wraca do tego swojego Wrocławia już pierwszego dnia świąt – westchnęła pani domu. – Chodzi po prostu o to, że będziemy mieli Ostachowskich na Wigilii. Spotkałam dzisiaj Anię w markecie i ich zaprosiłam, tak jak co roku. Kasiu, pamiętasz Anię?
Odpowiedzi ciotki Inga nie słyszała. Stała jak ogłuszona, nie wierząc własnym uszom. Matka zaprosiła Ostachowskich na Wigilię, tak jak rok temu i każdej poprzedniej zimy. A to oznaczało, że będzie skazana na towarzystwo Gniewa, i to przez cały wieczór, może nawet noc.
Boże, ratuj!